Od pewnego czasu możemy natknąć się na reklamy samochodów, które twórcy okrzyknęli terminem: “samoładująca się hybryda”. Czyżbyśmy doczekali perpetum mobile z prawdziwego zdarzenia?
Otóż niestety, nie jest tak pięknie. O co więc tu chodzi? Naszym zdaniem, jak to często bywa: o niekontrolowaną marketingową przesadę. Tym razem w reklamowaniu klasycznych napędów hybrydowych czyli takich, gdzie występuje klasyczny silnik spalinowy, ale jest on wspierany przez silnik elektryczny i akumulatory.
Samochód z takim układem napędowym może jeździć zarówno “na prąd” jak i “na benzynę”. W tym drugim przypadku ma miejsce dodatkowy proces: mianowicie ładowanie akumulatorów, które posłużą do jazdy na prąd, gdy skończy się benzyna lub taką wolę okaże kierowca. To oznacza, że nie ma tu miejsca na żadne samoładujące się perpetum mobile i jakąś wyjątkową przyjazność takiego pojazdu dla środowiska: Owszem, auto samo się ładuje, ale tylko do czasu, gdy w zbiorniku jest paliwo.
Równie dużym, co w przypadku klasycznych hybryd (…a tutaj piszemy nieco więcej o typach napędów hybrydowych) nadużyciem byłoby nazwanie samoładującymi hybryd typu: plug-in. W ich przypadku też występuje silnik spalinowy i układ elektryczny: silnik/i + akumulatory, tyle, że te ostatnie można dodatkowo ładować z gniazdka elektrycznego. W dalszym ciągu napęd korzysta z klasycznych metod i dopóki spalamy tradycyjną benzynę, możemy co najwyżej mówić o niższym średnim jej zużyciu na 100 km czy (w pewnych przypadkach) lepszej dynamice samochodu z napędem hybrydowym. Na pewno jednak nie o napędowej samowystarczalności. A że akumulatory ładują się same? To akurat żadna nowina, bo z grubsza rzecz biorąc podobny proces zachodzi od kilkudziesięciu lat, podczas jazdy zwykłym autem benzynowym, wyposażonym w alternator i akumulator. Różnica sprowadza się tylko do przeznaczenia części energii zgromadzonej w akumulatorach.